Z pamiętnika wolontariusza

Sobota, dzisiaj Zupa. Nareszcie! Standardowo prace zaczynam od ulubionej czynności: najpierw przerwa i kawa. Później może nie być czasu. Kończę akurat, gdy przychodzą pozostali. Nasz skład na dzisiaj, to Justyna, Magda, Zuza, Krzysiu, Filip, Majster, no i ja. Dzisiaj grochowa. Konkretna zupa dla konkretnych ludzi. Na pierwszym planie obieranie i krojenie. Idzie szybko, bo bez warzyw Justyna nie zacznie gotować. Dzisiaj to ona jest Master Szefem. Jest nas garstka a pracy sporo. Do obrania i pokrojenia mamy 25 kg warzyw. Pracujemy i gadamy. Ilu ludzi, tyle tematów. Dziś o muzyce, spoiwach między palcami, o przeszłości i dzieciństwie. Jedno się nie zmienia: bez względu na okoliczności, jest wesoło. Po krojeniu szybkie sprzątanie i czas na kanapki. O opóźnieniu nie może być mowy. Masło z lewej, wędlina, z prawej sałata - to ważne, bo w środek idzie papryka. Inaczej chleb robi się mokry. Rozważaliśmy ten system na różne sposoby. To szczegóły, a jednak mają znaczenie. Robimy kanapki tak, aby nie były mokre czy za suche, aby nie było problemu z rozpakowaniem ani z przechowaniem. System pakowania dopracowywalismy dłużej, niż robienie kanapek. Do zrobienia jest 150 i standardowo, nikt nie chce ich liczyć. One się albo mnożą albo ich ubywa. Cholerne kanapki. Następne w kolejce jest pakowanie. Kanapki oraz babeczki od Oli, będą dodatkiem do zupy. Tą rozlewamy do pojemników i tu też ważny jest czas - chcemy, aby dotarła na dworzec jeszcze gorąca. Pozostaje jeszcze do zrobienia suchy prowiant. Taki zapas na wypadek, gdyby zabrakło zupy. Oby nie, ale bywa różnie. Pakowanie auta, to już sprawa chłopaków. Upchnąć tą furę jedzenia do zupowozu, to niezła sztuka. Standardowo zabieramy też ze sobą maseczki i środki do dezynfekcji, to w ostatnich miesiącach zrobiło się standardem.

17.20 wyjeżdżamy. Kolejkę widać z daleka. Rozpakowywanie auta zajmuje chwilę. Już wcześniej rozdzieliliśmy zadania. Magda robi zapisy na potrzebną odzież, koce, środki higieniczne. Krzysiu zajmie się rozdawaniem maseczek. Tomek, nasz wierny towarzysz, dezynfekuje ręce każdej, znajdującej się w kolejce, osobie. Zuzia, Filip i ja wydajemy paczki oraz zupę. To świetne zajęcie, mogę na spokojnie przyjrzeć się ludziom. Cześć z nich kojarzę. Znam ich imiona, historie. Przyglądam się i dziwię nieustannie. Zaskakuje mnie różnorodność ludzi, którzy do nas przychodzą. Wprawia mnie w zdumienie obecność ludzi bardzo młodych; smuci, że tak dużo jest ludzi starszych. Najtrudniej jest nie oceniać. Nie zawsze mi to wychodzi. Powtarzam w głowie „nie oceniaj”, ale mam swój bagaż doświadczeń, swoje przekonania. Ciężko jest nie przyszyć łatki. Nadal się tego uczę. 150 porcji rozchodzi się szybko, przeplatane powitaniami, rozmowami. Każde „dziękuję” jest ważne. To słowo potrafi być wypowiedziane z taką wdzięcznością, że serducho mięknie. A przecież to tylko zupa... Zaglądam do pomocy medycznej. Lubię patrzeć, jak pracuje Justyna - niezmiennie budzi mój podziw. Bez oporu pomaga każdemu, a nie jest to łatwe. To nie chirurgicznie czysta sala i pacjenci pachnący Lacostą. Bywa różnie. Pakujemy stoły, wszelkie klunkry, i gdy medyczna zakończy, zjeżdżamy na Przemysłową. Jest późno, bolą mnie stopy, paradoksalnie jestem głodna, jak wilk. Rozmawiamy jeszcze. Dzielimy się wiadomościami, spostrzeżeniami, zmartwieniami. Chcę już iść do domu. Zamknąć za sobą drzwi, wziąć gorącą kąpiel i w ciepłym pokoju, z wdzięcznością, otulić się kordłą. To taki ogromny luksus. Niestety, nie każdy dziś będzie miał tyle szczęścia.

Gosia - Zupowa Wolontariuszka