Jego historia mogłaby się skończyć inaczej
Pewnego upalnego popołudnia byliśmy na dworcu. Rozmawialiśmy z napotkanymi osobami bezdomnymi. Przestrzegaliśmy przed słońcem, mówiliśmy, żeby dbali o siebie i uważali na innych. Wzrokiem szukaliśmy tych, których nie znamy, a mogą być na początku bezdomności. Tego lata przybyło wiele osób ze względu na dużą falę eksmisji, która nastąpiła po 2 latach ich wstrzymania ze względu na pandemię.
Zauważyłyśmy, że na przystanku autobusowym w pełnym słońcu siedział starszy człowiek. Skromnie ubrany, trochę zaniedbany. Z czoła kapał mu pot. Siedział w pełnym słońcu. Zadaszenie przystanku nie dawało zbyt wiele cienia. Grymas na twarzy sugerował, że cierpi. Na ławce obok niego leżał portfel, w ręku trzymał telefon. Zachowywał się, jakby nie wiedział co ma z nim zrobić. Podeszłyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać. Z jego strony nie było potoku słów opisujących jakąś nieprawdopodobną sytuację, nie poczułyśmy też zapachu alkoholu. Na pytanie, czy możemy jakoś pomóc zaczął płakać. Trochę to trwało zanim zaczął mówić, a i tak szloch zabierał mu słowa.
Pan nie mieszkał w Poznaniu, ani w okolicach. Jechał przez Poznań do rodziny. Po drodze odwiedził swoją siostrę, która leżała w szpitalu. Rozmawiał z nią, wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. Dojechał do Poznania i tu dowiedział się przez telefon, że odwiedzana przez niego siostra zmarła...
Po tej wiadomości siedział tak na ławce kilka godzin. Nieważny był portfel na ławce, telefon w ręce, prażące słońce. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Nie chcieliśmy go tak tam zostawić. W rozpaczy, w rozterkach i z brakiem podjętej decyzji, co ma teraz zrobić. Ustaliliśmy, że w tej sytuacji najlepiej jakby wrócił do swojego domu. Nie chciał iść do kas głównych po bilet (domyślamy się dlaczego - tam wygląd może mieć znaczenie). Szedł bardzo powoli na Dworzec Zachodni. Po drodze jest sklep spożywczy wszedł do środka i bardzo długo go nie było. Kupił dla siebie wodę, a dla nas gorącą czekoladę w podziękowaniu za pomoc. Wywołał tym nasze zaskoczenie i radość.
Miał problem z poruszaniem się, więc Mariola poszła z Panem na peron, a ja po bilet. Powiedziałam, że kupię go za swoje pieniądze, a potem on odda mi za bilet, bo do odjazdu pociągu było niewiele czasu. Pan kategorycznie nie zgodził się na moją propozycję, więc z jego stuzłotówką w garści pobiegłam do kasy. Czekali na mnie już na peronie. Pan trochę się uspokoił. Przyjechał pociąg. Wyściskaliśmy go jak bardzo dobrego znajomego, po czym wsiadł do pociągu. Pociąg odjechał, a Pan Wiesław pomachał nam ręką na pożegnanie.
Ta historia mogłaby się skończyć inaczej... Zamyślony, nieuważny starszy człowiek w żałobie, a obok portfel z dokumentami i pieniędzmi na wyciągnięcie ręki. Z całą pewnością nikogo by nie dogonił.
Bądźmy uważni. Czasami tak niewiele trzeba, aby wspomóc człowieka w kryzysie.