Dokąd to wszystko zmierza?
W sobotę 4 lutego była 279. Zupa. Aby komunikat był pozytywny, to właściwie na tym chyba należałoby zakończyć. Wydawać by się mogło, że przez te kilka lat pomagania na wiele spraw już się uodporniłam. Jednak widząc ogromną kolejkę osób, które czekały na posiłek pomyślałam, że będzie ciężko. Pierwsze skończyły nam się kanapki, do których dorzuciliśmy jeszcze po tabliczce czekolady i konserwę. Nie dla wszystkich starczyło, a przecież zrobiliśmy więcej niż zwykle. Prawie w tym samym czasie skończyły się kawa i herbata oraz zupa. Ciasta z Miasta rozdaliśmy znacznie wcześniej. Kilka razy usłyszeliśmy „dziękuję” i „robicie dobrą robotę”. Niestety, to trochę za mało, aby przykryć frustrację, że nie ma na wynos, że ktoś nie dostał ciastka, że dyskryminacją jest to, że tylko Panie mogą sobie u nas wyprać rzeczy, że przecież wspiera nas Miasto więc powinniśmy na wszystko mieć i być na każde zawołanie…
Być może podeszłam do tego zbyt personalnie, bo wiem ile wysiłku i próśb kosztuje to, żeby były pieniądze na bieżące działania i produkty na każdy z naszych posiłków. Żeby byli wolontariusze chętni do ugotowania i wydania, a że nastał taki czas, że wsparcia jest coraz mniej, a potrzebujących więcej. Dziś staram sobie wytłumaczyć, że każdemu teraz jest ciężko, że ta złość to nie nas. U nas się po prostu skumulowała. Wiem jedno – zrobiliśmy ile mogliśmy. Dziękujemy, że razem z Wami – pieniądze na posiłki są społeczne. Praca wolontariuszy nieoceniona. Nie zawsze ma się poczucie dobrze zrobionej roboty. Czasami trzeba sobie wytłumaczyć, że nie wszystko można przewidzieć. Dwustu osób, które przyjdą w sobotni wieczór na posiłek też nie.
Jadąc na dworzec możemy zapakować tyle, ile zmieści się do auta. Teraz mam wrażenie, że dwa zapakowane auta po dach też wróciłyby puste. Możemy kupić 40 chlebów zamiast 30 chlebów. Zrobić 200 kanapek, więcej gorących napojów, ale w którymś momencie musimy się zatrzymać. Pytanie: w którym? Dokąd to wszystko zmierza?
Wiola