Coraz więcej osób korzysta z darmowego posiłku

Coraz więcej osób korzysta z darmowego posiłku wydawanego przez „Zupę na Głównym” na PST „Dworzec Zachodni” w każdą sobotę o 17:30. Widać też jeszcze jeden „trend” – przybywa osób korzystających z naszej pomocy medycznej. Może rozeszło się, że podobnie jak staramy się, aby posiłek był smaczny i pełnowartościowy, tak nasi medycy dokładają wszelkich starań, aby pomoc była udzielana zgodnie ze sztuką. Głównym powodem rozmów z naszymi medykami są rozmaite rany nóg, powodowane czy to przez oparzenia, odmrożenia, czy przez taki a nie inny tryb życia. Na materiały opatrunkowe wydajemy dosłownie krocie pieniędzy. Każde zakupy w aptece wiążą się z koniecznością uszczuplają zupowe konto o jakieś kilkaset złotych i tak co dwa, trzy tygodnie. Próbujemy oszczędzać robiąc zakupy w hurtowniach, ale jak coś jest potrzebne na już, na wczoraj, to trzeba udać się do apteki.

Podziwiam naszych medyków. Mimo dosyć trudnych warunków pracy wykazują się ogromną cierpliwością i odpornością. Zwłaszcza, że niektórzy pacjenci potrafią uprzykrzyć im życie. 244. spotkanie zupowe minęło pod znakiem żurku. Czuć zbliżające się wakacje, ponieważ mocno ubyło nam wolontariuszy. Wiadomo nam z różnych źródeł, że to nie tylko nasz problem, ale większości organizacji non profit. Jednak pomimo niewielkiego składu udało nam się wszystko przygotować na czas, a i została też chwila, aby wspólnie zjeść zupę i nieco porozmawiać.

Zupa była „męska” i smaczna. Po jakichś pół godziny po żurku i kanapkach nie pozostało już śladu. Dla wszystkich starczyło, ale tym razem zabrakło zupy na wynos. Ktoś, kto chciał „dla kolegi” lub „na później” musiał zadowolić się kanapkami, których na wszelki wypadek przygotowaliśmy więcej, niż porcji zupy. Pomimo pustych termosów powrót do siedziby nie był jeszcze możliwy, ponieważ musieliśmy poczekać na medyków, do których była długa kolejka oczekujących. No i… po przygodach pana B. (Pamiętacie? Wspominałem o nim w poprzednim poście) trudno się dziwić.

Pan B. finalnie trafił na SOR i tam udzielono mu pomocy i porady. Niestety, cały system jest tak pomyślany, że lekarz z SOR-u nie może dać skierowania do poradni chirurgicznej w celu kontynuacji leczenia, ale musi to zrobić lekarz rodzinny. A więc pan B. trafił do schroniska, skąd zawieźliśmy go do lekarza rodzinnego. Lekarz rodzinny obejrzał ranę i wypisał skierowanie do poradni chirurgicznej. Wydawało nam się, że przy okazji zostaną zmienione opatrunki, ale „wydawało się” to bardzo dobre określenie. Można by to było zrobić w poradni chirurgicznej, ale tam trzeba by było się zarejestrować – nie da się wejść ot tak. Finalnie, po wizycie u lekarza (nota bene w szpitalu) musieliśmy to zrobić sami.

Wizyta w poradni chirurgicznej również nie należy do łatwych. Dodzwonić się nie dało, więc od wczesnych godzin porannych trzeba było ustawić się w kolejce po numerek. W związku z tym, że poradnia jest w szpitalu, to priorytet mają pacjenci dojeżdżający karetką lub docierający z oddziałów szpitalnych. Nawet mimo bardzo wczesnej porannej pobudki i udania się po numerek „skoro świt” w poradni trzeba było spędzić 5 czy 6 godzin. Lekarz obejrzał ranę, zaaplikowano leki, zmieniono opatrunek i zalecono kolejną wizytę za 3 dni.

Zostawiliśmy pana B. samego, ponieważ teraz to już da sobie radę. Skoro lekarz wypisał glejt na kolejną wizytę, to wystarczy pójść do gabinetu, pielęgniarka zmieni opatrunek i poda te same leki, i już. No i może za jakiś czas trzeba będzie udać się do kontroli, ale to już wtedy, gdy rana zacznie się wydobrzać. No to byłoby logiczne, ale kto powiedział, że ten system jest logiczny? Zmiana opatrunku wiąże się z kolejną koniecznością oczekiwania na numerek i wizytę u lekarza, co zajmuje kolejne kilka godzin. Pan B. tym razem otrzymał numerek 35, co wiązałoby się z koniecznością spędzenia w poradni ładnych kilku godzin, być może nawet koło 9. I jak w takich warunkach można się leczyć? Znowuż skończyło się tym, że opatrunek zmieniają nasi medycy, a na wizytę w poradni chirurgicznej przyjdzie czas wtedy, gdy zaobserwujemy poprawę lub pogorszenie sytuacji.

Dla mnie to absurd. Wielogodzinne przebywanie wśród osób mających takie lub inne schorzenia jest nie tylko męczące, ale i niebezpieczne dla samych pacjentów. Czy naprawdę nie da się inaczej? Czy ktoś, kto wymyślił te wszystkie procedury korzysta z takich normalnych przychodni, czy ma jakieś przeznaczone tylko dla uprzywilejowanych? W takich warunkach szczególnego znaczenia nabiera powiedzenie, że „trzeba mieć zdrowie, aby się leczyć”.

Niech mi ktoś powie, że takie organizacje jak nasza są niepotrzebne. Mało tego, wobec licznych podobnych „dziur” w systemie ich praca nabiera szczególnego znaczenia. Wracając do pana B., nie dosyć, że dostęp do lekarza jest z różnych powodów utrudniony, to na dodatek, gdy już się do niego dostaniesz, to trzeba mieć anielską cierpliwość i silną determinację.

Dziękuję wszystkim, którzy wsparli nasze działania w tę pracowitą sobotę. Dotarła do nas lampa do zupowego mieszkania, trochę domowego ciasta i pełen samochód ciuchów. Byłem zajęty pracą w kuchni, więc jedynie kątem oka rejestrowałem te zdarzenia, ale za tę pamięć i wasz wysiłek jesteśmy ogromnie wdzięczni! Nie jesteśmy odcięci od świata. Sami tworzymy taki, w którym warto żyć.

Jacek