Zupa zawsze wyciąga rękę do tych, którzy chcą zmiany na lepsze
156. „Zupa na Głównym” ponownie nakarmiła ponad 180 osób. Gdy jak zwykle o 17:30 w sobotę przyjechaliśmy na PST „Dworzec Zachodni”, to wydawało się, że chętnych będzie mniej niż tydzień temu. Zaczęliśmy się nawet obawiać, czy rozlejemy całość zupy z dwóch termosów. Jednak gdy rozłożyliśmy stoły i otwarliśmy termosy, a nad PST uniósł się zapach sojowej, to ustawiła się bardzo długa kolejka oczekujących. Za sojową kryje się cała historia. Jakiś miesiąc temu dostaliśmy od zagranicznych studentów uczących się w Poznaniu 20 kilogramów soi (dziękujemy Chris!). Nie jest to roślina, która cieszy się w Polsce dużą popularnością, jednak zapewnialiśmy, że przyda się i że jej użyjemy. U nas taka bardziej tradycyjna jest fasola, więc co zrobić z soją? Nie mogliśmy zawieść oczekiwań! W pierwszej chwili chcieliśmy zrobić coś w rodzaju fasolki po bretońsku, z tym, że na bazie soi. A później Wiola wygrzebała gdzieś z Internetu przepis na zupę sojową. A może by tak spróbować? Trzeba było jakoś dobrać proporcje, więc zrobiliśmy eksperymentalne niewielki garnek zupy. Sojowa wyszła pyszna, pożywna i sycąca. A więc klamka zapadła! Zdecydowaliśmy, że na sobotnie spotkanie ugotujemy sojową.
Pracy z zupą sojową może nie ma więcej, niż przy gotowaniu innych zup, jednak soję trzeba odpowiednio spreparować. Przynajmniej dzień wcześniej trzeba ją namoczyć, kolejnego dnia ugotować. Dopiero wtedy można ją dodać do zupy. W porównaniu do innych zup, sojowa jest bardzo pożywna i obawialiśmy się, że zwyczajowe 2 termosy to będzie za dużo. Okazało się jednak, że zupa tak posmakowała, iż ostatnie porcje dosłownie wyskrobywaliśmy z dna termosów.
Do sojowej dodawaliśmy kanapki przygotowane przez wolontariuszy. Rozlewaniem kawy i herbaty zajęli się Krzysiek z Sonją. Dezynfekcją zajęli się Renata, Tomek i Rysiek. Kanapki wydawała Hela z Filipem. Obsługą misek zajęli się Olga, Chris, Zuza, a przy stole Natalia z Marią. Koniecznie trzeba przy tej okazji wspomnieć, że ciasta na dzisiejsze spotkanie zostały między innymi upieczone przez panie w piątek w czasie zajęć na naszej Świetlicy dla Pań. Kilkadziesiąt porcji już zapakowanych przywiozła Maria. 120 babeczek upiekł niezawodny Michał z Aquanetu, któremu zawsze wolontariat dla nas „wchodzi zbyt mocno”. Dziękujemy!
Dziś dopisało rąk do pracy, więc mogłem troszkę poobijać się i porozmawiać z naszymi w czasie posiłku albo tuż po nim. „Słuchaj Jacek, już miałem nie wracać do Poznania i na ulicę, już tak wszystko zaczęło się fajnie układać. Wyjechałem, zacząłem pracę, poznałem tam kobietę. Zamieszkaliśmy razem i cieszyłem się, że wreszcie coś mi się udaje. A tu bach! Okazało się, że jestem poszukiwany i mam do odsiedzenia krótki, bo krótki, ale wyrok. Jakaś głupia, niezapłacona grzywna. Gdy wyszedłem z więzienia, to już nie miałem do czego wracać. I znowu jestem na ulicy…”. Inna historia. „Trochę za dużo wypiłem, miałem wypadek. Ratowali mnie przyjaciele. Helikopterem zabrali mnie do szpitala. Tam lekarze ściągnęli mnie z „tamtego świata”. Dostałem od Boga drugą szansę i staram się jej nie zmarnować. Teraz staram się o rentę i uczę się żyć na nowo”.
Kto zmierza do celu prostą drogą, to przypuszczalnie nigdy do niego nie dojdzie. Większość nowoczesnych samolotów pasażerskich jest wyposażona w bardzo mądre urządzenie, tak zwanego autopilota, który prowadzi samolot ułatwiając osiągniecie lotniska docelowego. Nigdy nie jest tak, że samolot jak po sznurku trafia z punktu A do punktu B. W górze wieją wiatry, które spychają go z kursu, a autopilot wprowadza odpowiednie poprawki. I to suma tych korekt prowadzi samolot do celu. Identycznie w życiu. Jeśli nie popełnia się błędów, to nie ma szansy na naukę. Jeśli do życia nie wprowadza się korekt, to nie masz szans na zmianę i osiągnięcie celu. Najważniejsze, aby zdać sobie sprawę z tego gdzie się jest, a gdzie chciałoby się być. To pierwszy krok, Kolejny to paląca chęć zmiany. Bez tego nie ma szans, bo z całą pewnością nie będzie łatwo.
„Zupa” zawsze wyciąga rękę do tych, którzy chcą zmiany na lepsze. Niedziela, dzień wolny, ale my wieziemy jednego z „naszych” na odwyk i terapię. Kawałek drogi, bo aż do Gniezna. Jasne, moglibyśmy wsadzić go w pociąg, dać w rękę bilet i wysłać w podróż. Bo to przecież jego życie. A jeśli coś wydarzy się po drodze, to kto poda rękę? Czy tak robią przyjaciele? Tylko czy jest gotowy i przyjdzie?
Jacek