Ring of Care

Wczoraj był szczególny dzień. Bo raz, że nasza Zupa, ale również w tym czasie, kiedy my gotowaliśmy grochówkę, nasza Ania aktualnie przebywająca w Irlandii objeżdżała 180-kilometrową trasę nazwaną „Ring of Kerry” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Pierścień_Kerry). Przyznam się, że w pierwszym momencie nazwa Kerry skojarzyła mi się z „care” – słowem, które w języku angielskim oznacza opiekę lub troskę. To drugie słowo świetnie pasuje do imprez charytatywnych, które tam mają miejsce rok w rok. Niestety, teraz pandemia przeszkodziła w ich organizacji. Dlatego nasza Ania, która zimą gotowała razem z nami i razem z nami jeździła na dworzec, postanowiła zrobić coś dla naszych zupowych przyjaciół na odległość. Postanowiła urządzić taką samotną wyprawę charytatywną, dać coś o siebie, opowiedzieć o „Zupie” przyjaciołom z Irlandii i zebrać dla nas co najmniej tysiąc Euro!

Myślę, że ze względu na odbywające się wydarzenia dobrze by było zmienić nazwę trasy na „Ring of Care”, ponieważ ona lepiej oddawałaby panujący tam klimat. W polskim tłumaczeniu byłby to „pierścień troski” - prawda, że ładnie?

Osobiście nie znajduję słów, aby wyrazić uznanie i podziw dla tej inicjatywy. Udostępnione przez Anię migawki z trasy można zobaczyć na naszym fanpage. To, ile pieniędzy wpłynęło na zupowe konto będziemy wiedzieli w przeciągu najbliższych kilku dni, bo nie wszyscy wpłacali pieniądze przez facebookową zbiórkę i niektóre z przelewów wpłacono z zagranicy wprost na nasz zupowy rachunek. Pewnie do końca bieżącego tygodnia będziemy w stanie podać sumę wpłat.

Wiem, że takie zbiórki organizowane są również w Polsce, ale w odmienny sposób. Czy myślicie, że podobna zbiórka mogłaby się odbyć z sukcesem również w naszym kraju? Nie mam tu na myśli pieniędzy przekazywanych przez firmy lub będących pewną częścią wpisowego, ale wpłacanych przez osoby prywatne, które po prostu doceniają taką inicjatywę.

Tymczasem 144 „Zupa na Głównym” przebiegła bez żadnych zakłóceń. Gdy w kuchni Wiola gotowała grochówkę, reszta wolontariuszy siekała, obierała, smarowała, pakowała i robiła wszystko, aby przygotować paczki żywnościowe dla potrzebujących. Przy stole, jak to przy stole, były pogaduchy, śmiech i… łzy, bo obierana i krojona cebula wyciskała je z oczu. To naprawdę była zupa przygotowywana przez twardzieli. W międzyczasie docierały do nas różne osoby przynoszące „Ciasta od ludzi z miasta” oraz inne słodkości, za co bardzo dziękujemy! Jesteście wielcy!

Na PST przygotowaliśmy 150 paczek, a do tego jeszcze coś na zapas. W sumie nakarmiliśmy około 170 osób. Znowuż musimy jeździć dwoma samochodami, ponieważ nasz niewielki „zupowóz” jest po dach wypełniony paczkami, a jeszcze gdzieś musi zmieścić się suchy prowiant, kawa, herbata i rozdawane przez nas napoje.

A w tak zwanym międzyczasie szykujemy się do powrotu „naszych” z terapii. Przyjeżdżają już w piątek z nadzieją na nowe, lepsze życie i na to, że wreszcie się uda. Czy tak będzie? Wszystko zależy od ich determinacji, a my z naszej strony zrobimy wszystko, aby zabrać ich z ulicy.

Jacek