Pan na wózku inwalidzkim

Bywa, że zaczyna się coś w poniedziałek późnym wieczorem i kończy w piątek prawie w nocy. W poniedziałkowy wieczór w czasie streetworkingu pojechałyśmy pod jedną z Biedronek. Właściwie umówiłyśmy się tam i czekałyśmy w aucie, bo zaczął padać deszcz i było już bardzo ciemno. Naszą uwagę zwrócił Pan, który jechał na wózku inwalidzkim podpierając się jedną nogą. Nie bardzo widziałyśmy twarz, bo ciemno i deszczowo. Wyszłyśmy z auta i zaczęłyśmy rozmowę z której wynikało, że Pan jest osobą bezdomną i śpi na przystanku tramwajowym. W Poznaniu jest od miesiąca. Ma 51 lat. Nogę i dłoń stracił w wyniku pożaru kontenera mieszkalnego, w którym spał jak pracował za granicą. Oprócz zdrowia stracił tam też wszystkie zaoszczędzone pieniądze.

Po poniedziałku jest wtorek i wtedy załatwiamy różne sprawy w bezpiecznych warunkach z wszystkimi , którzy z przysłowiowej ulicy przyjdą do naszej siedziby. Pan dostał od nas wizytówkę z informacją gdzie ma przyjść, a właściwie przyjechać. Szczerze ja nie bardzo wierzyłam, że to się wydarzy, ale ku mojemu zaskoczeniu przyjechał. Po rozeznaniu sytuacji i jego zgodzie na przeniesienie się do ośrodka Mariola wykonała telefon do GOPS-u ostatniego meldunku na pobyt stały. Następnego dnia była decyzja, gdzie jest dla Pana miejsce. Była środa wieczór jak podjechałam na parking, żeby dowiedzieć się czy decyzja nie uległa zmianie. Nie, więc rano jedziemy, ale zanim pokonamy trasę 70 km to alkomat. I tutaj się zaczyna moja „upierdliwość”, złość i Pana determinacja.

Wiele razy słyszałam „Rybcia, ale ja naprawdę już nic nie piłem”, kiedy alkomat nie wskazywał upragnionych zer i byłam zła chyba na wszystko. Na alkomat, na pogodę, na bezradność, na kolejną noc przespaną na przystanku. Zanim dzisiaj wieczorem było 0,00 minęły cały wczorajszy i dzisiejszy dzień. Była gorąca herbata, czekoladowe wafelki, dwudaniowy obiad. Chyba z 8 razy zajeżdżałam na parking z nadzieją, że już. Rozmowa z ośrodkiem, żeby jeszcze zatrzymali miejsce, bo bardzo się staramy. Pan się stara, ale nie jest łatwo. W końcu dzisiaj 19. Jest!

- Jacek! Jest 0,00 możecie jechać!

Na szczęście, czekali na niego w ośrodku. Jacka jeszcze nie ma, ale już dzwonił z relacją, bo takie 70 km to jest czas na rozmowy. Usłyszałam od Jacka, że facet miał przechlapane w życiu. Powiedział też : „wie pan, ta pani Wiola tyle razy u mnie była, że mi już byłoby wstyd się napić”.  O Jacek wrócił 21.34, czas na późną kolację.

Wiola