Kilkakrotnie spotkaliśmy go w okolicach dworca
Kilkakrotnie spotkaliśmy go w okolicach dworca. Rozmawialiśmy o tym co zamierza, jakie ma plany. Zapraszaliśmy do naszej siedziby. Widzieliśmy w jakim jest stanie. Jak trzęsą mu się ręce. Mówił, że odstawił alkohol i zamierza podjechać na detoks następnego dnia. Zdaje się, że wtedy nie dał rady, ponieważ spotkaliśmy go za parę dni w tym samym miejscu. Od razu powiedział, że już na pewno jutro idzie bo ma dosyć i nie chce tak żyć. Był w towarzystwie 2 znanych nam osób, więc mocno powątpiewaliśmy, ale utwierdziliśmy go w przekonaniu, że ta decyzja jest słuszna, że trzymany mocno kciuki i jak już będzie na oddziale i będzie miał jakieś potrzeby to niech da znać.
Tym razem z całą pewnością dotarł. Niestety, nie został przyjęty na oddział detoksykacyjny ze względu na brak miejsca oraz niewystarczające objawy odstawienne. Za dwa dni znowu spotkaliśmy go na dworcu. Opowiedział, że był w szpitalu, że jest w trzeźwości, ale nie wie co dalej. Mariola zapytała: "to co idziemy w kierunku terapii"? Odpowiedział twierdząco i we wtorek przyszedł do naszej siedziby. Terapia została ustalona za 3 tygodnie, a co do tego czasu? Mariola zadzwoniła do Pana gminy, która niestety nie wyraziła zgody na opłacenie miejsca schronienia w Poznaniu. Musi wrócić do ostatniego miejsca zameldowania na pobyt stały.
Sprawy, które dla większości z nas są oczywiste i do przyjęcia, dla osób w kryzysie bezdomności i uzależnionych są rewolucją. Ten dzień w naszej siedzibie był pełen ludzkich spraw do załatwienia. Sprawa za sprawą. Trochę nie widzieliśmy możliwości i przestrzeni, żeby coś innego Panu zaproponować. W naszych mieszkaniach brak miejsc. Wychodząc powiedziałam, żeby może jeszcze raz spróbował dostać się na detoks. Pomyślałam, że w ostateczności jutro pojedzie po bilet kredytowy do MOPRu i przeczeka ten czas w schronisku wskazanym przez gminę.
Samodzielne wytrzeźwienie po ciągu alkoholowym nie jest łatwe, a zrobienie tego, gdy nie ma się dachu nad głową i w towarzystwie pijącym jest mega trudne, więc poczuliśmy trochę smutek, mimo że zostało wszystko załatwione.
Wieczorem tego dnia jeszcze byłyśmy w terenie. Po drodze rozmawiałyśmy o nim i o tym, że jakoś wierzymy, że naprawdę chce, że nas przekonał i szkoda by było, żeby ten jego wysiłek poszedł na marne, bo pewnie wróci na dworzec i nie wiadomo jak dalej potoczą się losy. Pomyślałam wtedy, że może udałoby się porozmawiać z jednym z naszych mieszkańców i mógłby na ten czas zamieszkać z nim w pokoju, ale cóż… ta myśl przyszła po czasie. Przechodziłyśmy przez dworzec, nagle Mariola powiedziała „patrz kto jest z tyłu”. To był on. Jadł czekoladę i na przystanku ładował telefon. Chwilę porozmawialiśmy. Odeszłam na bok. Zadzwoniłam do podopiecznego z naszego mieszkania, który powiedział krótko: „pewnie, żal człowieka, może ze mną zamieszkać”. W oczach Pana K. kiedy usłyszał informację, że jest opcja, że już dzisiaj nie musi spać na dworze, pojawiły się jednocześnie łzy i niedowierzanie. Podjechałyśmy do siedziby. Zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy na te tygodnie. Jedzenie, kosmetyki, ubrania. W pokoju dostawiliśmy łóżko.
Na dzień przed terminem terapii dostał bilet na pociąg, 10 paczek papierosów (nie da się rzucać wszystkich nałogów na raz), dodatkowe potrzebne rzeczy, pieniądze, które wystarczą na bilet na autobus i jeszcze trochę w portfelu zostanie. Informację, że są to pieniądze pożyczone i do zwrotu. Po godzinie 14 napisał – „Przyjęli mnie. Pa.”. Trzymajcie za niego mocno kciuki. Niech da sobie szansę.
Dzięki wsparciu finansowemu jesteśmy w stanie utrzymywać mieszkania dla tych, którzy są gotowi na zmiany.