Czego można nauczyć się od awokado

Na 276. spotkanie zrobiliśmy 150 kanapek i wszystko poszło. W zasadzie, to nie były same kanapki, ale takie paczuszki na później zawierające kanapkę, konserwę rybną i herbatniki. I wydaliśmy to wszystko wcale nie na „dokładki”, ale dla tych, którzy przyszli głodni. Pamiętam też, że dla jednej z osób Wiola wyciągała jakieś swoje kanapki z auta. A więc znowuż przybyło potrzebujących. Zawsze kanapki to taki probierz tego, ile osób przychodzi na nasze posiłki. Zwykle jest trudno policzyć, ile wydaliśmy porcji zupy, ciasta czy kawy, ale kanapki są bardzo dokładną „jednostką miary”. Podczas sobotniego spotkania nie zdarzyły się prawie żadne kataklizmy. A w każdym bądź razie nie na tyle duże, aby mogły powstrzymać nas przed dojechaniem na cotygodniowe spotkanie z potrzebującymi. Maria i Kasia z chłopakami pomagali w kuchni, Marta i Justyna koordynowały pracę nowych wolontariuszy oraz licznie przybyłych ósmoklasistów.

Na spotkanie z zupowymi przyjaciółmi wyjechaliśmy zgodnie z planem. Na PST "Dworzec Zachodni" chwalono naszą grochówkę, była kawa, herbata, domowe ciasto. Udzielaliśmy pomocy medycznej i w zasadzie można by było na tym skończyć, bo to była zwykła sobota, podobna do tych, które towarzyszą nam od kilku lat. Ale mimo oczywistych podobieństw, każde zupowe spotkanie jest inne. Inne, ponieważ spotykamy się z różnymi ludźmi, przeżywającymi różne sytuacje życiowe. Ilu ludzi, tyle jest historii. Niekiedy zmyślonych, bo każdy próbuje siebie kreować jako tego będącego „w porządku”, ale niektóre z tych historii są prawdziwe, mogą być wzruszające, pouczające i jeszcze inne „ące” na różne sposoby.

Nowoczesne technologie tworzą w nas złudne wrażenie, że żyjemy w izolacji. Obserwując wydarzenia dziejące się gdzieś daleko od nas na ekranie telewizora lub za pomocą komputera może nam się wydawać, że one nas nie dotyczą. Jednak prawda jest taka, że człowiek zależy od innego człowieka. Nie da się samemu ogarnąć wszystkiego tego, co jest współcześnie potrzebne do życia. Nie żyjemy w odosobnieniu, w izolacji, nikt z nas nie jest alfą i omegą, nie ze wszystkim damy sobie radę sami. Dotyczy to relacji na skalę globalną i lokalną, taką bliską nam – międzyludzką. Niekiedy, gdy ma się kłopoty trzeba głęboko schować swoją pseudo dumę do kieszeni i zwrócić się do innych o pomoc. To może być i przeważnie jest trudne. Trudne przez to, że ukazuje nas jako bezradnych wobec okoliczności, które nas dotknęły. Dorośli ludzie otwierając się albo mają łzy w oczach, albo płaczą jak małe dzieci. Tak bywa w czasie naszych zupowych spotkań. Chcesz to zobaczyć? Zapraszamy do pracy.

Mam taką jakąś dziwną potrzebę, aby napisać o Zupie troszkę inaczej i opowiedzieć o awokado. A zainspirowała mnie do tego pewna rozmowa. Winowajca na pewno się domyśli. Bo okazuje się (zdaniem Winowajcy), że rośliny też mogą nas czegoś nauczyć. Nie znoszę smaku awokado, ale inni domownicy za nim przepadają. Ale, gdy patrzyłem na pestkę, to zawsze pojawiało się pytanie: czy da się z niej wyhodować roślinkę? Takie własne awokadowe drzewko lub krzaczek? To pytanie nie dawało mi spokoju. Pewnego razu wziąłem pestkę i zacząłem nad nią odprawiać „czary”. Po pierwsze, przez jakiś czas leżała schnąc na słońcu. Po drugie, po jakichś dwóch – trzech tygodniach „plaży” zanurzyłem ją do połowy w wodzie i poczekałem, aż pęknie i wypuści niewielki korzonek. A gdy już ten nieco okrzepł, to wsadziłem pestkę do sporej donicy. Nie zakopywałem jej przy tym zbyt głęboko, ale tylko na tyle, aby przykryła ją cienka warstwa ziemi.

I tak tkwiła sobie bezpiecznie, chociaż woda wypłukała ją nieco na zewnątrz. Dzięki temu mogłem ją nieco podglądać. Zauważyłem, że robi się coraz bardziej pomarszczona, nie ma w niej dawnej świeżości wyglądu i że poza tym nic a nic się nie dzieje. Wokoło krzewiły się i rosły szczepki grubosza, a ta nic. Mimo tego przyjąłem zasadę "primo non nocere" i wierząc, że jednak coś urośnie cierpliwie czekałem. I tak minął ponad rok. Pewnego dnia zajrzałem do donicy i stwierdziłem, że może nadszedł czas, aby poszukać kolejnej pestki, bo ta zapewne zgniła i nic się z niej nie urodzi. Ale myśl „a może jednak” nie dawała mi jej wyrzucić. No więc pestka nadal tkwiła w doniczce, robiła się coraz bardziej pomarszczona i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpaść.

Na początku stycznia zauważyłem jakąś zmianę – z mojej pomarszczonej pestki wystawał badylek! Miał dobre 4 centymetry wysokości. Ot, taki sobie patyczek. Dziś, gdy piszę tego posta badylek ma 40 centymetrów wysokości i zaczyna wypuszczać listki. Awokado urosło w nieprawdopodobnym tempie – 40 centymetrów w 2 tygodnie! Nie wiedziałem, że w tej pestce jest tyle energii, tyle woli życia i tyle piękna! Teraz, gdy już rośnie, wystaje i widać, to cieszy i dziwi wiele oczu, ale prawda jest taka, że wcześniej w moją pestkę wierzyłem tylko ja. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, ile mogą zdziałać połączone wiara, nadzieja i troska. Niekiedy wystarczy, aby był to pojedynczy człowiek, który wierzy i jest wsparciem. W ten sposób dajemy sobie i innym szansę. I tak staramy się działać w Zupie. Po to jest ten wysiłek, te mieszkania, całe wsparcie, w to idzie energia, na to idą pomysły. Bo życie ludzkie jest wiele warte i jeśli w to wierzysz, to po prostu nie da się nie pomagać.

Jacek