Kaprysy Zupowozu

Minęła 266. Zupa, która trochę nas zaskoczyła. Chwilę przed 13 zaczęli przychodzić wolontariusze. To był ten dzień, w którym nie mieliśmy na gotowaniu młodzieży tylko samych dorosłych wolontariuszy i super ekipę z firmy Wavin. Przygotowanie posiłku poszło nam sprawnie, ciasta dopisały. Dzięki Wam był czas na kawę i pogaduchy. Moja prawa ręka (dosłownie) Ela spisała się znakomicie. Filip sprawdził wszystko z listą tego, co mamy zabrać na dworzec. Zupowóz zapakowany, pogaduchy, kaweczki – mamy jeszcze czas. Wsiadam do auta na 15 minut przed planową wydawką, a tu nic… auto ani mruknie. Po ostatniej kosztownej naprawie staramy się go nie eksploatować za dużo, bo o innym nie ma mowy i to nie dlatego, że go nie chcemy! Zupowóz stoi więc sobie grzecznie na kopercie przed siedzibą i czeka na kolejną sobotę, a tutaj taki psikus. Próbowaliśmy reanimacji (w końcu był z nami ratownik Krystian), ja zdziwiona trochę brałam go na litość: no jak tak możesz... Nasz podopieczny próbował siłowo. No i Nic!
Na dworcu byli już nasi wolontariusze, więc dostali info - będziemy, powiedźcie, że się spóźnimy. Szybka decyzja co musimy zabrać, a co nie. Zostawiliśmy więc stoły, kosze na śmieci (wystarczą worki), słoiki. Trochę do bagażnika zabrał Krystian, termosy i cała reszta trafiły do mojej Fiestki. Nawet nie wiedziałam, że tyle się w nią zmieści. Zmieścił się też całkiem wysoki Filip dzierżąc na kolanach i pomiędzy nogami dwa dziesięciolitrowe termosy z kawą powtarzając: jak dobrze, że nie przeciekają. Miał szczęście bo to prawie nówki.
Dojechaliśmy piętnaście minut później. Moje pierwsze wrażenie: jaka długa kolejka, czy wystarczy nam jedzenia? Nie mamy stołów. Musimy sobie poradzić i nakarmić w miarę możliwości wszystkich. Pierwszy termos żurku został wydany, a mieliśmy wrażenie jakby kolejka nie miała końca, bo do tego dużo cały czas dochodziły nowe osoby. Nie było wynosów, wydaliśmy wszystko. Tym razem udało się nakarmić wszystkich. Niestety była obawa, że ktoś może odejść głodny. Nawet nie wiecie jakie to jest straszne uczucie. Wiesz, że już nic nie masz, ale przychodzi głodny człowiek i szukasz w myślach, czy jednak w jakimś aucie, w jakiejś siatce coś nie zostało.
Pod koniec spotkania podszedł do mnie mężczyzna z prośbą o pomoc. Powiedział, że nie chce tak żyć, że to nie jest życie dla niego, że miał knajpę, auto – stracił wszystko. Od 3 miesięcy jest na ulicy i już mu wystarczy. Przypomniała mi się rozmowa z człowiekiem sprzed tych trzech miesięcy kiedy chyba widziałam go pierwszy raz. Siedział na murku ze zwieszoną głową, postawny, zadbany, dobrze ubrany. Wtedy nie chciał rozmawiać, nie chciał żyć, nie chciał od nikogo pomocy. Dostał wizytówkę, którą odrzucił gdzieś na bok. W nieogolonej twarzy próbowałam odnaleźć tamtego człowieka. Tak to on. Zapytałam: „To wtedy tutaj na tym murku ze mną rozmawiałeś? ”. Zawstydzony odpowiedział „tak”. Umówiliśmy się na wtorek w naszej siedzibie…Bo zupa to tylko pretekst.
Wiola