W czwartkowe popołudnie streetworkerzy spotykają na dworcu chłopaka
Są takie historie, które trudno opisać, które zostawiają jedynie emocje i zasypiając późną nocą budzisz się rano w przekonaniu, że tyle wysiłku po jednej i drugiej stronie, a tak naprawdę jeszcze wszystko może się wydarzyć i nie wiadomo jaki będzie finał. W czwartkowe popołudnie nasi streetworkerzy spotykają na dworcu młodego chłopaka. Początkowo nie chce z nimi rozmawiać. Nie jest agresywny, ale chyba sonduje, czy ta rozmowa ma w ogóle jakiś sens. Po pewnym czasie udaje się Agnieszce nawiązać taką relację, że rozmowa kończy się tym, że chce porozmawiać z psychologiem, bo dowiaduje się od niej, że jest taka możliwość u nas we wtorek. Później Aga do mnie dzwoni więc znam imię i nazwisko. Przychodzi poniedziałek. Nasi kolejni streetworkerzy są w terenie. Obok Browaru na ławce siedzi grupka osób. Nie kojarzą żadnej z nich, ale podchodzą i rozmawiają. Wręczają wizytówki i mówią, że jutro jest wtorek i że u nas w siedzibie czeka na nich pracownik socjalny i psycholog. Na skraju ławki siedzi młody chłopak i po jakimś czasie pyta: „a gdybym chciał iść na detoks to się da?". Mariola mówi: „Proszę jutro przyjść, porozmawiamy i pomożemy”.
W ten wtorek przyszło do nas w ciągu 3 godzin kilkanaście osób. Wśród nich ten mężczyzna z Półwiejskiej. Dopiero jak rozmawialiśmy z nim u naszej psycholog Alicji skojarzyłam, ze to jest ta sama osoba spotkana dwa razy w krótkim odstępie czasu przez naszych streetworkerów. Dowiedzieliśmy się, że chce zmian, że ma dość takiego życia i że jedynie terapia może mu pomóc. Trzeźwienie po kilku miesiącach ciągu nie jest łatwe. Trzeźwość potrzebna do tego, żeby być przyjętym na oddział detoksykacyjny nie wydarza się w ciągu kilku godzin. Umówiliśmy się, że po godzinie 8 rano ma do mnie zadzwonić a ja przyjadę i zbadam go alkomatem. Zadzwonił. Czuł się źle. Podjechałam, ale alkomat nie chciał pokazywać 0,00. Umówiliśmy się, że zadzwonię przed 19 czy wytrzymał i nic nie wypił. Zadzwoniłam. Czuł się jeszcze gorzej, głos mu drżał, parokrotnie wymiotował, nie mógł nic jeść. Nie wiedzieliśmy czy to ten moment. Pojechałam po raz kolejny. Niestety to jeszcze nie ten czas. Nie jest wyzerowany. Na oddział go nie przyjmą. Widząc jak reaguje jego ciało, jak dwoma rękoma trzyma szklankę i ledwo może się napić wody bez jej wylania na podłogę, jak wymiotuje i jest niespokojny postanowiłam czekać. Chwilę przed godziną 24 mógł wejść na Izbę Przyjęć. Niestety nie było miejsc. Dostał leki i informację, że ma przyjść rano. Został podwieziony przez Macieja pod szpital, a chwilę później dostałam od niego telefon, że musi poczekać do 14 aż będą wypisy z oddziału. Czekał w przedsionku. Nikt go nie pilnował, kilkadziesiąt kroków dzieliło go od sklepu, który mógł natychmiast rozwiązać jego złe samopoczucie.
Z poprzedniego dnia zapamiętam dwa momenty jak zapytał dziwiąc się jak to jest, że teraz tak fatalnie się czuje i jego działo całe drży, lata mu język w buzi, serce wali a 50 gram wódki rozwiązało by ten problem w sekundzie. I tą chwilę kiedy go w nocy odwiozłam i wysiadając z auta podał mi wilgotną rękę, bo już bardzo zaczął się pocić i powiedział: „nigdy nie zapomnę tego co pani dla mnie zrobiła”.
Wytrzymał, jest na detoksie. Jest potem plan na terapię. Najtrudniejszy etap ma za sobą – zatrzymał się. Czasami same chęci nie wystarczą, trzeba wsparcia wielu osób. To co mógł zrobić samodzielnie zrobił i wytrwał w postanowieniu.
Agnieszka, Mariola, Alicja, Maciej – dziękuję, że mogłam na Was liczyć i otrzymać wsparcie w tym pomaganiu. Jacek, dzięki za wyrozumiałość, bo znowu w tym dniu nasz dom stanął na głowie.
Wiola