Jeśli coś oswoiłeś, to za to odpowiadasz

Przyznam się wam, że w tę sobotę miałem tak zwane wychodne. Inne obowiązki wzywały mnie na wieczorne spotkanie i nie mogłem być na dworcu, ale starałem się jak najwięcej pomóc przy przygotowywaniu spotkania. Każdy z nas, oprócz tego, co robi musi też pracować, opłacać rachunki i godzić codzienne obowiązki z pomocą innym. A w tę sobotę pracy było co niemiara!

Zaczęło się od porannego objazdu piekarni i cukierni oraz zebrania pączków, które fundowaliście osobom nie mogącym sobie na nie pozwolić. W jednych miejscach było ich więcej, w innych mniej, ale nikogo nie można było pominąć, więc trasa wiodła z jednego końca Poznania na drugi. Bardzo cenimy sobie każdą pomoc i każde empatyczne serce. Dziękujemy za pamięć, za udział w naszej akcji i za gorące serducha, tak właścicielom firm, jak i osobom kupujących pączki!
Bardzo lubię te „wycieczki” do piekarni, po których w aucie tak bardzo pachnie świeżym chlebem, a w ten szczególny dzień dodatkowo pączkami. Naprawdę, nie ma to jak zapakować 30 chlebów do skrzynek, ustawić je w aucie i poczuć TEN zapach! A później jeszcze ponad setkę pączków i mieć oba te zapachy jednocześnie. Dodatkowe sto pączusiów przywiozła jeszcze później Wiola i Gosia 30 w podarunku dla Zupy od cukierni Elite. Więc dobrze licząc mieliśmy na zupowym posiłku 250 pączków i niekończącą się kolejkę aż do ostatniego. I jeszcze drugie tyle czeka na kolejne Zupy!

Na Przemysłową dotarłem przed całym zamieszaniem. Pomieszczenie, w którym przygotowujemy produkty jest niewiarygodnie ciche, gdy jest puste. Panuje w nim cisza, aż dzwoni w uszach. To jak dla mnie nienaturalny stan – uwielbiam, gdy jest pełne ludzi, pracy i działania. W tę sobotę pachniało w nim kapustą (chociaż może pachniało to nie jest właściwe słowo) ugotowaną dzień wcześniej przez Beatę, bo w menu na ten tydzień mieliśmy kapuśniak.

Szum zaczął się kilkanaście minut przed 14. Zaczęło się od obrania ziemniaków, pietruszki i selera przez międzynarodowe towarzystwo, od dyskusji (o zgrozo!) z nożami w rękach. Ale nie obawiajcie się – nie używaliśmy ich w innym celu, niż do warzyw i kanapek. Wśród rozmów padło też zabawne pytanie ze strony naszych obcojęzycznych przyjaciół – co właściwe gotujemy? Bo skoro to jest kapusta, to czy gotujemy kapustnik? No i wytłumacz tu obcokrajowcowi zawiłości języka polskiego. Wiele razy doświadczyłem tego, że nasze wspólne gotowanie przeradza się w opowiadanie o tym, jak to jest w różnych krajach i darmowe lekcje języka. Chcecie skorzystać? Zapraszamy! Tylko uprzedzam, że trzeba będzie odpracować.

Później pakowanie, wyjazd na dworzec, rozlewanie zupy do misek, pączki – nic niezwykłego. Już po spotkaniu na dworcu wróciłem na Przemysłową. Rozpakowaliśmy auto, wynieśliśmy naczynia do zmywaka i usiedliśmy jeszcze na chwilę rozmowy. I o tym właśnie chciałbym napisać kilka zdań.

Jak mogliście przeczytać we wcześniejszych postach, nasze stowarzyszenia pomaga w wychodzeniu z nałogu, z kryzysu bezdomności. Staramy się tworzyć taką sytuację, aby ludzie mieli do czego wracać. Pójście na odwyk i terapię nie ma najmniejszego sensu, jeśli wracamy w to samo miejsce, z którego chcieliśmy uciec. Jak w takich warunkach zmienić się i swoje nawyki? Wierzcie mi, nie da się. Nie można myśleć, mówić i robić tego samego, i oczekiwać, że coś w życiu się zmieni. Dotyczy to nie tylko osób uzależnionych – takie stwierdzenie da się rozciągnąć na wiele innych dziedzin życia.

Ale wracając do pomocy. Nie mamy wielkich sukcesów, jak znacznie większe i bogatsze od nas organizacje, jednak możemy pochwalić się tym, że pomogliśmy kilku osobom. I chyba nasza pomoc jest dobrze oceniana, bo prosi o nią coraz więcej osób. Oznacza to, że zupowe spotkania spełniają swoje zadanie – właśnie o to w nich chodzi! Ale to i dobrze, i źle. Dobrze, bo cieszy chęć do zmiany. Źle, bo się boimy. A czego? Po pierwsze, własnej niekompetencji – nie wszystko można nadrobić gorącym, chętnym sercem. W takich sytuacjach trzeba doświadczenia i fachowej wiedzy. Po drugie, zaangażowania się na 150%. Inaczej po prostu się nie da. Jak mówił lis do Małego Księcia – jeśli coś oswoiłeś, to za to odpowiadasz. Tych chcących mądrze pomagać i niebojących się związanej z tym odpowiedzialności nie ma znowu aż tak wielu. Wymaga to nie tylko czasu i chęci, ale również zdolności do swego rodzaju podzielenia świata na dwie rozdzielne części. Oczywiście, zawsze gdzieś będzie część wspólna, ale trzeba dbać o to, aby nie przesadzić w żadną stronę. Bo z jednej jest to tylko kolejny „job”, a z drugiej czarna rozpacz. Po trzecie, boimy się, że pomoc pochłonie większość środków finansowych stowarzyszenia i że zwyczajnie, i po ludzku zabraknie na to, żeby opłacać rachunki za siedzibę, bo dzięki dobrym ludziom o to, żeby ugotować zupę martwić się nie musimy.

I właśnie w takim klimacie zakończyliśmy sobotę zadając sobie pytania o to, czy damy radę i jaka ma być przyszłość zupy? Chciałbym jednak podkreślić, że staramy się pokazać potrzebującemu, iż jest cały system pomocy, a nie tylko jedna „Zupa Na Głównym”. Nie mamy takich możliwości, jakie mają urzędy i różne instytucje państwowe, jak znacznie większe od nas i bogatsze fundacje lub organizacje pomagające od wielu lat. Jednak czasami jest tak, że trzeba złapać tę chwilę, kiedy człowiek jest gotowy na zmiany i prosi o pomoc. Procedury, terminy są nieubłagane i często ta chwila dawno minie, zanim cokolwiek w ogóle się wydarzy.

Jacek