SpaceX poleciał w kosmos

SpaceX poleciał w kosmos i przyłączył się do międzynarodowej stacji kosmicznej, a my na powierzchni planety nazwanej Ziemią pomimo tak doniosłych wydarzeń , być może nawet o znaczeniu historycznym, nadal ogarniamy nasze małe problemy. Bo z jednej strony technika pędzi w kierunku często przez nas niezrozumiałym, a z drugiej mam wrażenie, że jakoś cywilizacyjnie nie bardzo za nią nadążamy. Już w odległej przeszłości snuto takie wizje, że za ludzi będą pracowały roboty, a ci będą jedynie tworzyli to, co robotom nijak nie będzie po drodze, na przykład – dzieła sztuki. A w latach pięćdziesiątych pisano w gazetach, że energia atomowa jest przyszłością ludzkości i już, już prąd elektryczny miał być prawie za darmo! A tymczasem… Owszem, roboty często wyręczają nas w trudnych zajęciach, ale jeszcze nie są tak popularne, jak na przykład pralki automatyczne. A prąd? No ten to na pewno nie jest za darmo…

Kto zna Wrocław ten wie, że idąc w stronę rynku ulicą Świdnicką przechodzi się przez przejście podziemne. Kiedyś było ono mniej zagospodarowane i często na ścianach pojawiały się wypisane w różny sposób hasła. Jedno z nich szczególnie zapamiętałem: „Świecie poczekaj, bo nie nadążam!”. Jak wielu z tych, którzy przychodzą na PST w sobotę to właśnie tacy ludzie, którzy nie nadążali lub nie nadążają? Jak wielu świat „wypluł” uznając za nieprzystosowanych, a przyszłość miała być przecież miła dla wszystkich? Co określa wartość człowieka we współczesnym świecie? Praca? To, co robi dla innych? Pieniądze? Wspomniane nadążanie za rzeczywistością? Co powoduje, że człowiek jest użyteczny? Czy w ogóle można mówić o kimś, że jest bezużyteczny? Czy człowiek sam w sobie jest wartością, czy dopiero wtedy, gdy jest użyteczny?

W piątek zawoziłem dwoje „naszych” na terapię. Jedną panią mocno zdeterminowaną, aby zmienić swoje życie. I jednego pana, który chce przejść terapię, by w ten sposób odzyskać zawód. Gdzieś w pewnym momencie życie troszkę im się skomplikowało. Bo wiele razy tak jest, że podejmując pewne decyzje dopiero za pewien czas dowiemy się, czy były one dobre, czy złe. Niekiedy błahe sytuacje potrafią wpędzić człowieka w problemy. Musiałem poczekać pod bramą ośrodka przez blisko godzinę, bo uprzedzono mnie, że nie wiadomo czy obie osoby zostaną przyjęte. A jeśli by nie były przyjęte, to musiałbym je zabrać z powrotem. Troszkę się bałem, bo gdzie? Na ulicę? No nie, tak nie można – trzeba będzie coś im znaleźć, tylko co i gdzie? Bo to już przecież wieczór. Na szczęście po badaniu przyszli zabrać walizki z zupowym zaopatrzeniem z auta, a mnie spadł kamień z serca. Z kolei w Poznaniu już był powracający z terapii Bogdan, dla którego trzeba było ogarnąć jakieś mieszkanie – tym zajmowała się Wiola, której jest wszędzie pełno. I tak zastał nas sobotni wieczór.

„Zupa na Głównym” działa inaczej i naszym zdaniem właśnie takie działanie też ma sens. Jasne, że wydajemy mniej posiłków niż miejskie jadłodajnie, a nasza pomoc obejmuje mniejszą liczbę osób, ale za to działamy z sercem, indywidualnie zajmując się każdym przypadkiem z osobna.

Następnego dnia podzieliliśmy zadania – ja jeździłem za zaopatrzeniem. Tradycyjnie wspomogli nas i naszych Zupowych Przyjaciół pani Karina prowadząca niewielki sklep spożywczy, pan Michael – właściciel piekarni ByMac, Mateusz – właściciel sieci sklepów spożywczych oraz restauracja „Whiskey in the jar”. To między innymi dzięki takim ludziom jak oni możemy pomagać jeszcze w inny sposób, nie tylko przygotowując posiłki. Dziękujemy!

Rząd „odmraża” naszą gospodarkę, więc i my nieco „odmrażamy” Zupę. Na gotowanie przyszło więcej wolontariuszy i pojawiło się też kilka osób z ciastami. Było troszkę lżej, ale pracy i tak było dużo. Rozbawiło mnie opowiadanie Oli, która swoim dzielnym acz niewielkim autkiem przywiozła chyba z 300 kilogramów napojów. Większość butelek przetaczała się luzem po podłodze i w bagażniku, co powodowało jakby przelewanie się samochodu. Przypomniał mi się stary dowcip z czasów niedostatku, gdy ktoś założył do Fiata 126p wycieraczki od szwagra, który jeździł Starem i przez to miotało Fiacikiem w czasie deszczu od krawężnika do krawężnika! Dzięki Oli nasi Zupowi Przyjaciele otrzymali napoje, które na pewno chętnie wypiją. I jeszcze zostało na następną sobotę.

Tym razem przygotowaliśmy 140 paczek z kanapkami, zupą, napojami, owocami, maseczkami i innymi użytecznymi drobiazgami.  Nasz niewielki „zupowóz” był zapakowany torebkami aż po sufit. W międzyczasie dzielna ekipa, w której były Magda, Daria oraz Iwona porządkowały magazyn rzeczy wyciągając z pudeł na półki dotychczas pochowane letnie ubrania oraz przeglądając i sortując te, które do nas dotarły w tym tygodniu. W poniedziałek wrócą do magazynu, aby przygotować imienne paczki z odzieżą i kosmetykami dla potrzebujących – rozdamy je we wtorek.

O 17:30 dojechaliśmy na PST, gdzie czekało na nas zaskakująco dużo osób – nie spodziewaliśmy się aż tylu chętnych! Kolejka wydawała się nie mieć końca. Paczki żywnościowe rozeszły się w przeciągu pół godziny. Następnym razem trzeba będzie zrobić ich więcej, bo pomimo próśb nikomu nie mogliśmy dać dokładki, a osoby, które dotarły po 18:00 odeszły z pustymi rękoma. Postanowiliśmy też, że na kolejne soboty będziemy ze sobą zabierać nieco produktów żywnościowych, aby chociażby dać takim ludziom suchy prowiant.

Wracaliśmy trochę na kacu – to przez tych, co odeszli z pustymi rękoma. Nie było ich wielu, bo widzieliśmy może ze 3 osoby, ale zawsze. Bo gdybyśmy przygotowali te kilka paczek więcej… Niestety, liczba osób, które docierają na zupowy posiłek jest tak bardzo nieprzewidywalna. Jednak chyba mimo wszystko jest lepiej, gdy paczki zostają, niż gdy ich brakuje. Taka nauczka na przyszłość.

Nie jestem w stanie wymienić tych wszystkich, którzy przyczynili się do tego, aby odbyło się nasze spotkanie zupowe numer 139. Dziękujemy za dobre słowa otuchy, za ubrania, buty, ciasta i wszystko to, co dla nas robicie. Bo mimo, iż latamy w kosmos, to nie wolno zapominać, że nadal tu na Ziemi pozostało wiele problemów do rozwiązania.

Jacek