Pierwsza "Zupa" w trudnych czasach

127. Zupę zapamiętamy na długo. Dziś jest zupełnie inaczej, niż zwykle. Nic dodać, nic ująć - sami wiecie jak. W Poznaniu jest zamknięta większość obiektów, w których mogą się gromadzić ludzie. Puste ulice, puste przystanki, prawie puste tramwaje i autobusy, na ulicach prawie nie ma samochodów. Chociaż jadąc na Przemysłową widziałem, że komuś i tak udało się spowodować stłuczkę.

Najłatwiej byłoby odpuścić. Wszyscy i tak by zrozumieli, nie trzeba by było nawet specjalnie się tłumaczyć. Najłatwiej byłoby nie pomóc, tylko pozostać w domu. Ale przynajmniej mi byłoby z tym bardzo trudno. Wiemy, że zagrożenie jest realne i mamy świadomość ryzyka. Od znajomych z Włoch docierają do nas wiadomości o istnej pandemii choroby. Niektórzy mówią o około tysiącu nowych przypadków dziennie! Jesteśmy tacy sami jak wy, z tego samego materiału. Tak samo jak wy mamy rodziny, bliskich i boimy się zagrożenia. Ale wiemy też, że obok nas żyją inni, którym nie poszczęściło się w życiu i którym szczególnie dziś trzeba podać rękę. Bo jak mają poradzić sobie ci, którym brakuje pieniędzy na robienie zapasów, nie mają lodówek i przed którymi zamyka się wiele drzwi, bo - jak śpiewa jeden z bardzo znanych zespołów - brudny, niedomytek, w stajni ciągle śpi? Jak mają sobie poradzić starzy, którzy - jak twierdzą statystyki - mają marne szanse na przeżycie choroby? Może masz sąsiada czy sąsiadkę, któremu możesz chociażby raz na jakiś czas zrobić zakupy po to, aby stary człowiek nie musiał wychodzić z domu i aby jego szanse na przetrwanie wzrosły? A jeśli nie sąsiad, to może babcia, dziadek, rodzice? Bądźmy solidarni, bo tylko razem możemy przetrwać, jak to już wiele razy działo się w historii ludzkości.

Nie jest tajemnicą, że żyjący na ulicy, niedożywieni ludzie są mniej odporni na choroby i podatni nie tylko na koronawirusa. Tymczasem docierają do nas wieści, że ci i tamci się zamknęli, że ten i tamten nie wydaje już posiłków. Bo jak to wszystko pogodzić? Z jednej strony zakaz zgromadzeń i zwykły ludzki strach przed chorobą, a z drugiej głodni ludzie, nasi Przyjaciele.

Postanowiliśmy zaryzykować. Dzisiejszy żurek i kanapki zostały przygotowane przez malutką grupę osób. Następnie zapakowaliśmy kanapki w worki, do tego jabłko i drożdżówka. Żurek wlaliśmy do litrowego wiaderka z przykrywką, takiego jak do cateringu. W ten sposób powstały paczki żywnościowe dla blisko 90 osób. Spodziewaliśmy się, że coś nam zostanie, ponieważ zupa nie będzie miała aż takiego wzięcia, bo większość chowa się w domu lub schronisku ze świadomością zagrożenia. Nie dzwoniliśmy nawet z prośbą o otwarcie bramy, bo też nie planowaliśmy normalnego wydawania posiłków, a jedynie krótkie rozdanie tych zupowych paczek żywnościowych, bez kolejki, zgromadzenia itp. Po prostu, bierzesz paczkę i odchodzisz. Do paczek dołączyliśmy ulotkę z krótką informacją o tym, że musimy na ten trudny czas zmienić sposób działania i o tym, gdzie mogą szukać pomocy potrzebujący.

Na dworzec pojechały w sumie 3 osoby. Paczki wydawaliśmy wcześniej niż zwykle, w maskach i rękawiczkach, ale dziś już nikogo nie dziwi taki widok. Koło naszego zupowozu nie było żadnej kolejki. Ludzie podchodzili, zabierali paczkę i szli z nią w sobie wiadome miejsce. Niestety, mimo tego, że nie spodziewaliśmy się zbyt dużej liczby chętnych paczki rozeszły się w niecałe pół godziny i kilka minut po 18 już nie było po nich śladu. Możliwe, że zabrakło dla tych, którzy się spóźnili.

Czy nie mamy wątpliwości? Jasne, że mamy. Czy się nie boimy? Jasne, że się boimy. Jednak póki będzie taka możliwość, to będziemy pomagać "naszym" - w ten lub w inny sposób.

Jacek